PARĘ SŁÓW O POGODZIE

    Pogoda, jaką zafundowała nam wiosna tego roku, była zaskoczeniem dla wielu ludzi przyzwyczajonych do słonecznych, wiosennych kąpieli. Obfite opady śniegu były rekordowe dla podobnych okresów minionych lat i zmusiły niejednego do pytania, czy było to zjawisko normalne.
W czasach coraz częstszych anomalii pogodowych, warto się zastanowić, jak kształtowała się pogoda w przeszłości. Z ustnych opowiadań matki, pamiętam, że zima w 1929 roku była bardzo mroźna. Nie potrafiła podać jakiej granicy sięgała temperatura, ale musiała być niespotykana do tamtych czasów. Z jej relacji wynikało, że ściany domów całkowicie przemarzły i pokryły się od środka lodem, mimo ciągłego opalania. Ludzie gromadzili się w jednym pomieszczeniu, kuchni, w której był piec i dodatkowo stał zawsze żeleźniak, na Śląsku nazywany pieckiem. W kuchni robiono wszystko. W niej, mimo ciasnoty, rozkładano na noc sienniki i do snu kładła się cała rodzina. Wiele ptaków tej zimy pomarzło, a dzikie zwierzęta podchodziły do zagród i też padały wygłodzone i wyziębione.
Szukając w internecie wzmianek o podobnych sytuacjach, znalazłem sporo informacji opublikowanych na stronach internetowych Bierunia. Są one zamieszczone w Zeszycie nr 38, dotyczącym kroniki rodziny Mialskich, najpierw ojca, a potem syna. O powyższych faktach napisał Marian Grzegorz Gerlich w poniższej publikacji:

„Ksiąska Roznych Ciekawych Zecy...”
czyli pamiętnik z lat 1677-1837
zacnych mieszczan bieruńskich
Franciszka Mialskiego
i jego nieznanego z imienia syna”

   Z tejże książki dowiedziałem się, że sto lat wcześniej, od zimy 1929 roku, wspominanej przez matkę, zima 1829/30 była bardzo mroźna. Rok zaczął się zimą „stateczną” aż do lutego. Latem, w czerwcu, była wielka powódź. A 24 października, napisał kronikarz, że cztery gwiazdy się spaliły po zachodzie słońca, prawie jak południowe słońce i spadły na dół. Ogromny blask i grzmot widziany i słyszany był przez wiele ludzi. Przed adwentem rozpoczęła się ostra zima i do Bożego Narodzenia pomarzło wielu ludzi w każdej parafii. Wiele wron i kruków leżało zmarzłych po drogach. Wierzby i lipy pękały od mrozów. Zwierzyna leśna padała, a te wygłodzone dawały się złapać. Taka zima trwała aż do marca. I to nie koniec tej przejmującej opowieści. Wiosenna powódź była znacznie większa, niż dotychczasowe powodzie. A w dzień św Urbana (25 maj), po zachodzie słońca nadeszła wichura wywracająca drzewa, zrywająca dachy z domów i kościołów, wyrywało też okna.
Wystarczy tego opisu, by przekonać się, że anomalie pogodowe były zawsze. Nie mówiono wtedy o ociepleniu się klimatu, zanieczyszczeniu powietrza, wzmożonej aktywności słońca. Modlono się w takich wypadkach i znowu nastawały normalne lata, nawiedzane przez suszę, powodzie, mniej lub bardziej dotkliwe. Dochodziły do tego epidemie wszelkiego rodzaju, padała trzoda, umierali ludzie, zdarzały się gradobicia (rok 1827 dwukrotnie), w dzień św Zofii spadł grad wielkości gęsich jaj (nie w jednej, lecz więcej miejscowościach) i drugi latem (informacja pochodzi również z notatek Mialskiego). Proszę sobie wyobrazić gęsie jajo i ciężar bryły lodu tej wielkości, dochodzący do trzech funtów. Były lata głodu, nie tylko spowodowane nieurodzajem, zniszczeniem przez kapryśną pogodę, ale także przez wysokie świadczenia na rzecz wojska.
   Drugie ciekawe źródło informacji znalazłem w modlitewniku Jana Arndta, zatytułowanym „Pański ogródeczek”, wydanym w Poznaniu w 1834 roku. Na wewnętrznej stronie okładki znajdują się odręczne zapiski, któregoś z posiadaczy modlitewnika, dotyczące pogody w poszczególnych miesiącach. Niestety, nie wiadomo w którym roku zostały zrobione. Z całą pewnością, chodzi jednak o tereny Śląska Cieszyńskiego, bo stamtąd prawdopodobnie pochodzi. Cóż w nich jest ciekawego, że zwrócił moja uwagę? To, że prawie cały rok, miesiąc po miesiącu, był mroczny, deszczowy, a w środku lata popadywał śnieg i dopiero we wrześniu pogoda ustabilizowała się na tyle, że słońca i tej „mroczności” było pół na pół.
   W podanych przykładach nie jest mowa o ciągłości, ale jeśli zimy, powodzie, susze, które następowały w odstępach stuletnich, nagle zaczynają się powtarzać w okresach znacznie krótszych, zmusza to do szukania przyczyn, a jest ich wiele. Ocieplenie się klimatu spowodowane emisją gazów cieplarnianych, wzmożona aktywność słońca, ruchy tektoniczne, wybuchy wulkanów i zanieczyszczenie atmosfery pyłami, zmiana prądów morskich i wiele, wiele innych przyczyn zmusza uczonych do poszukiwania rozwiązań do spowolnienia i zahamowania tych procesów, na które wpływa człowiek. Na niektóre przyczyny (np. aktywność słońca) nie mamy żadnego wpływu, ale wykorzystanie jego energii znacznie zmniejszyłoby zużycie innych źródeł, bardziej toksycznych dla naszej planety.
Problem zanieczyszczenia atmosfery nie jest bagatelizowany i zwracanie uwagi na ważność problemu jest właściwe.

 

 M.L - Jastrzębie- Zdrój 2013

 Asymilacja – ekologiczny śmietnik. Maksymilian Lipus